Evia. Grecka kultura życia i jedzenia
Jak zwiedzać, to koniecznie Castello Rosso, jak pić frappe, to w Porcie Karistos… O wyspie Evia opowiadają Agnieszka Kobryń-Pietrasiewicz i Jacek Pietrasiewicz, którzy zamieszkali tu w 2022 roku. Zdradzają, gdzie kupić najlepsze pieczywo, gdzie wybrać się po świeże ryby z kutra i do jakiej tawerny wybrać się na najpyszniejszy obiad.
Słysząc hasło „Grecja” na myśl przychodzi nam Kreta, Santorini, Rodos, Mykonos, ewentualnie Ateny lub Peloponez. Na pewno nie Evia/Eubea. A przecież jest to druga co do wielkości grecka wyspa. I to „grecka” w pełnym tego słowa znaczeniu: przyjazna, otwarta i autentyczna, niczego nie udająca. Niespaczona przemysłem turystycznym. Prawdziwa Grecja.
Ale przeciętny polski turysta powie: „Evia? A gdzie to? Pierwsze słyszę”. I może dobrze – może dzięki temu ta piękna wyspa wciąż pozostaje sobą. Jest tu wszystko: morze, zatoki, góry, miasteczka i wioski. A nawet jeziora, rzeki i wodospady. Takie all in one.
Co kto lubi
Jaka jest Evia? Bardziej cywilizowana od strony Zatoki Eubejskiej i leżących za nią Aten, a dzika i surowa od strony Morza Egejskiego. Co kto lubi. Wybraliśmy to miejsce właśnie ze względu na spokój i brak tłumu turystów oraz na fakt, że na wyspę wjeżdża się mostem, co jest olbrzymim ułatwieniem. Podróż z lotniska w Atenach do mostu na Evii trwa niecałą godzinę. Nieturystyczność wyspy wpływa też na ceny, jest tu – póki co taniej – niż w miejscach turystycznych „pielgrzymek”.
Sprzedaliśmy wszystko, co posiadaliśmy w Polsce i kupiliśmy dom w centralnej części wyspy, czyli w miejscu, które jest świetną bazą wypadową do oglądania wszystkich atrakcji Evii. Postanowiliśmy spędzić nad pięknym ciepłym morzem drugą połowę życia, ale ponieważ nie jesteśmy jeszcze w wieku emerytalnym, musieliśmy znaleźć sobie w greckich realiach jakieś zajęcie.
Dodatkowo sytuację komplikował fakt, że ponieważ mamy bezsensowne przyzwyczajenie, żeby codziennie coś zjeść, musiało to być zajęcie… płatne. Ale kto w Polsce przeżył 50 lat, ten w Grecji się śmieje. Tak więc wszystkie problemy udało nam się szybko rozwiązać [Agnieszka została agentką nieruchomości w szacownym biurze nieruchomości – Zodos Real Estate z siedzibą w Aliweri, a Jacek zajmuje się obsługą hoteliku z apartamentami dla turystów, który kupili i wyremontowali – Villa Yaga of Evia – przyp. red.].
Co zobaczyć? Oczywiście wszystko!
Gdy ktoś pyta nas, co warto zobaczyć na Evii, bez zastanowienia odpowiadamy: oczywiście wszystko. Ale ponieważ tak się nie da, skupmy się teraz na kilku sztandarowych miejscach. I tak na południowym krańcu wyspy znajduje się niewielkie, historyczne miasteczko Karistos. Zarówno samo miasto, jak i jego okolice, słyną z kamieniołomów, w których od czasów starożytnych wydobywa się marmur. Apollo Marmarinus, bóg marmuru, miał tu nawet swoje sanktuarium.
Okolice Karistos to fascynujące pejzaże łączące morze i góry. Dodatkowo oferują mnóstwo atrakcji turystycznych (jakby sam widok przecudnego morza nie wystarczył!). Jest więc Zamek Bourtzi, czyli zbudowana w 1350 roku dwukondygnacyjna wenecka forteca, która jest ozdobą nadmorskiej promenady. Jest i Port Karistos, w którym można poczuć prawdziwie wyspiarski klimat pijąc kawę frappe i rozkoszując się pysznym jedzeniem w jednej z wielu tawern.
Czerwony zamek?
Koniecznie! Nie można zapomnieć o Castello Rosso. To mające tysiącletnią historię, imponujące ruiny średniowiecznego zamczyska. Jego romantyczna nazwa „Czerwony Zamek” nie wzięła się od krwawych jatek popełnianych w tym miejscu, lecz od czerwonego kamienia, z którego został zbudowany. Zawiedzionych pocieszymy jednak: dawne wieki rządziły się swoimi prawami, dlatego z pewnością te stare mury widziały terror, horror i krwawe, brutalne zgony. Wystarczy usiąść na tysiącletnim murku i sobie to wyobrazić. Voilà!
Nie każdy będzie mógł jednak tego doświadczyć, bowiem zamek położony jest wysoko na skale i wejście, choć odnowione i wygodne, dla osób narzekających na kondycję może być kłopotliwe. Za to widok z murów rekompensuje wszystko – roztacza się na okoliczne góry, miasteczko i zatokę. To właśnie miejsce radzimy umieścić w notesie w rubryce „KONIECZNIE!”. Zwłaszcza że wstęp jest zupełnie darmowy.
Złoty Przylądek i Most Kochanków
A jeśli komuś niestraszne górskie wspinaczki, może wybrać się na górę Ochi (1398 m), na której znajduje się jeden ze słynnych, tajemniczych Smoczych Domów (Drakospiti). Mimo że prehistoryczny, jest w bardzo dobrym stanie. Z kolei Przylądek Kafireas to najdalej wysunięty na południe punkt Evii. Stojąc tu, na horyzoncie za cieśniną widzimy wyspy Andros, Tinos, a dalej Mykonos.
Nazwa przylądka, po włosku Cavo d’Oro, czyli Złoty Przylądek, wzięła się stąd, że dno cieśniny usłane jest podobno skarbami ze
statków, które zatonęły na tych burzliwych wodach. Żeglarze od wieków obawiali się wód wokół przylądka i to nie bez powodu: Cieśnina Kafireas między Evią, a Andros jest uważana za jedno z najniebezpieczniejszych przejść na Morzu Egejskim.
Na kolejne niezwykłe i zaskakujące miejsce natrafimy zjeżdżając krętą drogą między wzgórzami w stronę Karistos. Naszym oczom
nagle ukazuje się rajski zakątek – rzeczka tworząca w tym miejscu niewielkie rozlewisko i wpadający do niego z góry Wodospad Platanistos. Wszystko w zielonej, zacienionej kotlince dającej trochę ulgi od palącego greckiego słońca. Jest punkt widokowy na skale, jest źródełko do zaczerpnięcia wody. Przy masywnym, drewnianym stole można zjeść zabrane z domu kanapki z jajkiem i pomidorem, patrząc na niewielki most pod którym płynie rzeczka. Most nosi nazwę Lovers Bridge, czyli Most Kochanków. Dlaczego? Nie wiemy. O tym można pofantazjować, popijając wodę ze źródełka.
Grecka kultura jedzenia
Jedzenie, no właśnie… Grecy z lubością twierdzą, że mają dwie rzeczy najlepsze na świecie – kulturę i jedzenie. I mogą mieć rację. Co nam daje połączenie tych składników? Grecką kulturę jedzenia. Jest ona zgoła odmienna od tego, do czego przywykliśmy przez 50 lat życia w Polsce.
Grecy celebrują jedzenie. Traktują je jako okazję do spotkań w tawernach, podczas których godzinami rozmawiają pijąc słabe wino – zawsze w przyjaznej i radosnej atmosferze. Trudno im zaakceptować zachowania w stylu: zje szybko i wychodzi – nie
rozumieją tego, a nam początkowo trudno było przywyknąć do jedzenia obiadu w nocy, bo jak mówi nasz grecki przyjaciel – godzina 17 to w Grecji południe. Tubylcy spotykają się, żeby zjeść o godzinie 21 czy 22 i siedzą do późna. A samo jedzenie… No cóż, jest pyszne i zdrowe.
Tu pieczywo, tu ryby
Aby jednak sztandarowe greckie potrawy typu souvlaki, horiatiki i baklava nie stały się podstawą naszego pożywienia, musieliśmy rozejrzeć się po lokalnym rynku spożywczym i z czasem wypracować sobie własne punkty zaopatrzenia. Tak znaleźliśmy miejsca
oferujące najwyższą jakość produktów i usług w centralnej części wyspy.
W pieczywo i inne wypieki zaopatrujemy się w piekarni w Perivolii, której właścicielem jest przemiły Stavros Kargas. Prowadzi biznes wraz z bratem i rodzicami. Można tu kupić chleby wypiekane tradycyjnie, według starych rodzinnych receptur – spanakopitę, tiropitę, bugatsę i wiele innych pyszności.
Z kolei Sofija Panagiaris z synem Dimitrisem prowadzi sklep w Neochori z najlepszymi warzywami pod słońcem. Większość z nich pochodzi z ich własnych upraw. Po zjedzeniu ogórkówz ich sklepu innych się już nie kupuje!
Doskonałe sery i oliwki kupujemy w sklepie Marii Resty, która prowadzi go wspólnie z rodziną w Perivolii. Smak prawdziwych ryb odkryliśmy dopiero w Grecji. Zaopatrujemy się w nie w Aliveri, gdzie w jednej z wąskich uliczek znajduje się sklep Falassini Avra (czyli Morska Bryza). Właścicielem jest Takos Charalambos – kapitan kutra, który codziennie dostarcza świeże, pyszne ryby.
Wyspa pełna zachwytów
Jeśli nie chce się smażyć ryb samemu – można je zjeść w tawernie. Największy wybór ryb, owoców morza i tawern je oferujących znajduje się w porcie Agio Apostoli. Polecamy!
My też mamy swoją ulubioną tawernę. To Ksenichtis (Ξενυχτης) w Neochori. Można tu zjeść doskonałe mięsa z rożna, souvlaki, pity i całą gamę innych tradycyjnych potraw. Wszystko w rozsądnych cenach i z miłą obsługą. Jednak na co dzień jadamy oczywiście w domu, sukcesywnie ucząc się gotować po grecku i przestawiając się na miejscową kuchnię.
Jak widać, Evią łatwo się zachwycić i każdy znajdzie sobie inny ku temu powód. Ostrzegamy: przyjedziecie raz, na pewno będziecie chcieli wrócić. Co więcej, może zapragniecie zostać tu na zawsze?
Tekst i fot. Jacek Pietrasiewicz
Czytaj także: W Zodos Real Estate każdy klient znajdzie nieruchomość dla siebie [WYWIAD]